Warszawa międzywojenna, którą w międzywojniu uznawano za brzydką
W 2013 roku na ekranach kin pojawił się film o Warszawie z 1935 roku. Który to film bardzo mocno karmi naszą potrzebę zobaczenia starej i uznawanej współcześnie za piękną Warszawy. Ale sprawa z tym jej międzywojennym pięknem nie jest taka prosta. W Międzywojniu idealną Warszawę wyobrażano sobie mniej więcej tak, jak wyglądać ona zaczęła po odbudowie. Bo, zauważcie, z jakiegoś powodu stała się ona taką, jaka jest.
Stefan Barszczewski, jeden z bardziej znanych międzywojennych autorów fantasy, postulował nawet zburzenie starej Warszawy. By można było na jej gruzach zbudować miasto – cóż – podobne do tego, które znamy dziś.
„Ocalał jedynie sędziwy Rynek Starego Miasta i gdzieniegdzie budowla historyczna, np. Zamek Królewski” – pisał Barszczewski. – „Były to jedyne nieme świadki romantyzmu politycznego, w którym […] przeważało rozżalenie nad przeszłością, czułość dla dzieła ojców i praojców”.
Stara Warszawa została więc zniszczona i zbudowana na nowo, stała się „miastem pełnem światła, przenikającego wszędzie, pełnym przestrzeni, umajonej zielenią bulwarów i parków. Domy były przeważnie „czteropiętrowe, dostosowane do otoczenia stylem i barwą, o ścianach jakby polerowanych, gładkich, łatwych do czyszczenia”.
W międzywojniu uważano bowiem, że tradycyjny układ miejski i nawet secesyjne kamienice, nie wspominając o tych starszych, to przeżytek. I prawda była, trzeba przyznać, taka, że w międzywojennej Warszawie, poza nowoczesnymi wówczas dzielnicami jak Żoliborz – warunki sanitarne nie były najlepsze, a ulice były za wąskie dla rozrastającej się metropolii.
„Warszawa liczy około 1800 ulic, posiadających nazwy i wytyczonych w terenie. Długość tych ulic wynosi 780 km. Niestety, na zabrukowane ulice przypada tylko 62%, t.j. 485 km; reszta, tj. 295 km. Ulic jest niezabrukowanych”. Na zabrukowanie całej Warszawy – wyliczał międzywojenny Stefan Starzyński w publikacji pt. „Rozwój Warszawy” – „potrzeba by jednorazowo co najmniej 200 milionów złotych”.
W 1938 roku Warszawie jedynie 46,1 procent domów miało kanalizację, a 62 procent podpiętych było pod wodociąg, jak donosił „Mały Rocznik”.
To, co wybudowano w Warszawie w latach 50-tych, nie wzięło się, jak wspomniano, znikąd. Już w międzywojniu budowano mniej więcej w ten sam sposób, co po wojnie, i w takim właśnie kierunku Warszawa by się rozbudowywała, nawet, gdyby nie było wojny. Anegdotą już się stało zdziwienie Slavoja Żiżka, który – bwiąc w Warszawie – wziął budynek Prudentialu, międzywojenną dumę Warszawy – za wykwit czasów stalinowskich. Zresztą, nawet nam często trudno jest odróżnić osiedla budowane zaraz przed wojną od tych budowanych po jej zakończeniu, już w PRL-u.
Oczywiście, z perspektywy obecnej miasta o starej, zabytkowej tkance wydają się – po prostu – ładniejsze. Milsze, bardziej klimatyczne. Układ ulica-plac, wygląda na to, jest dla człowieka najbardziej przyjazny. Najlepiej się w nim czujemy. Dlatego zobaczmy film „Warszawa 1935″, mimo, że międzywojenni Warszawiacy aż tak bardzo jej architektury nie uwielbiali. A nawet – uwaga! – uznawali ją często za brzydką.
Źródło: ahistoria.pl