8 zamachów uwiecznionych na filmie
Oglądanie czyjejś śmierci jest jak notoryczne dotykanie językiem bolącego zęba. Powoduje mocny dyskomfort, ale nie można się powstrzymać.
Kto wie, czy nie doszukujemy się w tych chwilach jakiejś mistyki i sacrum, bo przecież trudno nam uwierzyć, by coś tak niesamowitego i wszechogarniającego, jak życie kończyło się bez żadnej specjalnej oprawy.
Sfilmowane zamachy na wielkich tego świata to jeszcze większa perwersja. Bo stanowią często nie tylko koniec pojedynczych światów, ale i pewnych epok. Kilka takich zamachów – punktów zwrotnych nagrano na taśmie. Możemy na nich zobaczyć, „jak to było naprawdę”.
I po raz kolejny uzmysłowić sobie, że śmierć, nawet wielkich figur tego świata, przywódców państw, tych, którzy tworzą świat taki, jaki jest – jest przeraźliwie zwyczajna. Nawet, jeśli okoliczności bywają niezwykłe. Bądź niewyjaśnione.
I nie wierzę, że nie obejrzycie załączonych filmów.
Zamach na Anwara Sadata
Prezydent Egiptu Anwar Sadat zamordowany został przez członków organizacji Egipski Dżihad. Sadat podpadł dżihadystom za podpisanie traktatu pokojowego z Izraelem w 1979 roku. Nie tylko dżihadystom zresztą: cały świat arabski uznał Egipt za odszczepieńców.
Kair demonstracyjnie zawieszono w prawach członka Ligi Arabskiej, obrażony Arafat pomstował, że „mogą sobie podpisywać, co chcą, ale fałszywy pokój nie przetrwa”. A kiedy Sadat złożył władzom Izraela oficjalną wizytę, Kadafi obraził się na niego do tego stopnia, że aż zmienił flagę Libii, by ta przestała przypominać egipską.
Islamiści podeszli do kwestii zabicia Sadata w sposób, który całkowicie zaskoczył jego ochronę. Scenariusz zamachu przypominał sensacyjny film.
Dokonano go 6 października 1981 roku, podczas parady z okazji rocznicy przekroczenia przez egipską armię Kanału Sueskiego (co, notabene, było operacją skierowaną przeciw Izraelowi).
Prezydent Egiptu miał liczną obstawę, w określonej odległości od trybuny nie można było nosić ani broni, ani amunicji. Tłum obserwowano również z powietrza. Przed trybuną paradowali uzbrojeni żołnierze. Wydawało się, że przyjmujący paradę prezydent jest w stu procentach bezpieczny.
Nikomu nie przyszło do głowy, że to właśnie żołnierze z defilady mogą dokonać ataku.
Zamachowcy jechali w jednym z otwartych samochodów. Chalid Islambuli, przewodzący zabójcom, jeszcze w namiocie wojskowym schował sobie do hełmu trzy granaty. Gdy ciężarówka podjechała do trybuny, Istambuli zeskoczył z paki i krzycząc „śmierć faraonowi” (takie same okrzyki tłum będzie wznosił prawie trzydzieści lat później przeciw Mubarakaowi) rzucił granaty w stronę trybuny. Wybuchł tylko jeden z nich, ale to wystarczyło, by na trybunie urządzić krwawą jatkę. Pozostali zamachowcy otworzyli ogień.
Istambuli, który podbiegł do trybuny, urządził tam rzeź, z bliskiej odległości strzelając z pistoletu maszynowego. Sadat został trafiony kilkadziesiąt razy, ale tylko jedna rana okazała się śmiertelna: w aortę. Oprócz niego zginęło 11 osób, w tym ambasador Fidela Castro.
Chalid Islambuli i trójka pozostałych zamachowców zostali aresztowani i skazani na śmierć. Wyrok wykonano przez rozstrzelanie. Islamiści ogłosili ich męczennikami, a nazwiskiem Islambulego nazwano jedną z głównych ulic w Teheranie (którą potem, w ramach poprawiania stosunków z Egiptem, przemianowano na ulicę Intifady).
14 lat później Szawki Islambuli, brat Chalida, będzie próbował zabić Mubaraka: nieskutecznie. „Faraona” uratuje jego szofer, któremu uda się uciec zamachowcom ostrzeliwującym samochód prezydenta.
Zamach na Benazir Bhutto
Była dwukrotna premier Pakistanu, przewodnicząca centrolewicowej Pakistańskiej Partii Ludowej, w październiku 2007 roku wróciła z politycznej emigracji (na którą udała się w związku z oskarżeniami o korupcję). Startowała w wyborach i sondaże dawały jej duże szanse. Jeszcze w tym samym październiku 2007 roku próbowano dokonać na nią zamachu. Zamachowcy wysadzili się w powietrze w tłumie wiwatującym na cześć Bhutto. Zginęło grubo ponad 150 osób.
Bhutto przeżyła. Poprosiła władze o zwiększoną ochronę. Dostała.
27 grudnia 2007 roku w mieście Rawalpindi w Pendżabie odbył się wiec wyborczy Bhutto. Kandydatka odjeżdżała już w opancerzonym mercedesie. Postanowiła pozdrowić jeszcze tłum, wychylając się przez otwierany dach. I to była ostatnia świadoma decyzja w jej życiu.
Zamachowiec, który ukrywał się w tłumie, wykorzystał sytuację. Oddał kilka strzałów w stronę Bhutto, a następnie wysadził ładunek wybuchowy. Wiec zamienił się w pandemonium pełne okrwawionych zwłok, wrzeszczących i uciekających w przerażeniu ludzi i zdezorientowanych ochroniarzy.
Do tej pory nie wiadomo nie tylko kto zabił Bhutto (powszechnie przyjmuje się, że Al-Kaida, dla której wyzwolona i postępowa Bhutto uosabiała wszystko, co w kobiecie najgorsze, ale spiskowe teorie każą przebąkiwać tłumowi także o specjalnych służbach Pakistanu, które działały na zlecenie prezydenta Perveza Musharrafa bojącego się politycznej konkurencji), ale nawet jak zginęła. Jeśli od kul – można byłoby uznać ją za „męczenniczkę”, co w krajach islamu ma duże znaczenie. Jeśli jednak – jak wynika z raportów – zginęła od uderzenia głową w dach samochodu spowodowanego przez wybuch, wielu muzułmanów nie byłoby skłonnych ją za taką uważać. Bo co to za męczennik, który po prostu uderzył głową w blachę.
Zamach na Ichaka Rabina
Izraelska polityka ma dość dużo wspólnego z polityką w Polsce. I tu, i tam partie o paranoicznym zabarwieniu mają mocną tendencję do wprowadzania wyborców w stan histerii za pomocą palpitacyjnego ostrzegania przed nadciągającym kataklizmem. Który niewątpliwie nadejdzie, jeśli rzeczone partie o paranoicznym zabarwieniu nie przejmą władzy w swoje zdecydowane ręce. Tu i tam lubi się ogłaszać zdrajcami wszystkich, którzy nie dzielą paranoicznych wizji partii o paranoicznym zabarwieniu.
I podobnie, jak w Polsce, również w Izraelu wielu wyborców daje się z powodzeniem przekonać, że kraj stoi na skraju przepaści. I że tym, co jest potrzebne, by go znad tej przepaści wyciągnąć jest oddanie władzy właśnie w ręce tych, którzy najbardziej panikują i histeryzują.
Pośród tych wyborców są tacy, którzy mocną wiarę w histeryczne wycie przywódców łączą z niezbyt wielkim zrównoważeniem emocjonalnym.
I to wszystko razem było głównym powodem, dla której zginął Ichak Rabin.
W skrócie – Rabin, były żołnierz i w przeszłości polityk niezbyt przypominający gołąbka pokoju, w latach dziewięćdziesiątych zaczął dążyć do porozumienia z Palestyńczykami i ułożenia się z sąsiadami, by zakończyć taką geopolityczną sytuację, w której Izrael jest wyspą chwiejącą się na morzu rozjątrzonych ran. Uznał podmiotowość Autonomii Palestyńskiej, w zamian za co Jaser Arafat i OWP uznali prawo Izraela do funkcjonowania w pokoju i wyrzekli się stosowania wobec niego przemocy. Postulował częściowe wycofanie się z Zachodniego Brzegu. Z Jordanią podpisał układ pokojowy. Razem z Jaserem Arafatem i Szimonem Peresem dostał pokojową nagrodę Nobla.
Na masowych demonstracjach religijnej, narodowej prawicy noszono zdjęcia Rabina w stroju Araba, bądź wręcz – jako „największego wroga Żydów” – w mundurze SS-mana. Na czole rysowano mu snajperski celownik. Ogłaszano zdrajcą Izraela, który nadane przez Boga ziemie oddaje obcym. Głośno nawoływano do zrobienia z Rabinem tego, co zazwyczaj radykałowie pragną robić ze zdrajcami. Nacjonalistyczna histeria sięgała zenitu.
I sięgnęła. Młody ortodoksyjny Żyd nazwiskiem Jigal Amir, student prawa na uniwersytecie mającym renomę konserwatywnego i mocno religijnego, sprawił, że słowo stało się ciałem. 4 listopada 1995 roku, używając beretty 84, na placu Królów Izraela przestrzelił Rabinowi płuco. Premier Izraela zmarł 40 minut później. Amirowi w końcu się udało: to nie była jego pierwsza próba.
Podczas procesu Amir bronił się powołując wyłącznie na religijne zasady, które – według niego samego – dawały mu prawo do zamordowania „zdrajcy”. Dostał dożywocie.
A Likud, który brał udział w owej histerycznej nagonce na Rabina, tworzy obecnie rząd wraz z inną nacjonalistyczną partią, Naszym Domem Izrael Awigdora Liebermana. Plac Królów Izraela nazywa się obecnie placem Ichaka Rabina. Jak i wiele innych placów, ulic i instytucji publicznych w Izraelu.
Zamach na JFK
O tym zamachu powiedziano i napisano chyba najwięcej. Głównie z tego powodu, że wiadomo o nim najmniej. A przynajmniej tak twierdzi większość Amerykanów.
Fakty:
22 listopada 1963 roku John Fitzgerald Kennedy jechał otwartym lincolnem przez Elm Street na Dealey Plaza w stolicy Teksasu – Dallas. Obok niego siedziała pierwsza dama: Jacqueline Kennedy, znana całemu światu jako Jackie. Na siedzeniach przed nimi – gubernator Teksasu z małżonką. Z przodu (prezydencki lincoln miał trzy rzędy siedzeń) siedziało dwóch agentów ochrony, jeden z nich prowadził.
Był początek kampanii wyborczej.
Gdy samochód wyjechał z zakrętu na Elm Street i zaczął przyspieszać, rozległy się strzały; większość świadków zeznaje, że trzy. Kennedy podniósł dłonie do szyi, następnie odwrócił się do żony. Chwilę później otrzymał postrzał w plecy, kula wyszła przez gardło, a następnie jadący z przodu gubernator Teksasu Connely zaczął krzyczeć: pocisk przeszył mu tors, nadgarstek i nogę.
Chwilę później głowa prezydenta USA dosłownie eksplodowała: kula odwaliła kawał jego czaszki „wielkości dłoni”, jak później zeznawał jeden z agentów ochrony. Jego ciało przechyliło się przed siebie, a następnie – nie bardzo wiadomo, dlaczego – do tyłu. Niektórzy twierdzą, że wiedzą, dlaczego. Dlatego, że strzelców było dwóch, a ten drugi w tym samym momencie strzelił z przodu. Śladów potwierdzających tę teorię nie znaleziono, ale czaszka prezydenta była tak zmasakrowana, że po prostu mogły się nie zachować. Jej przeciwnicy twierdzą, że ciało Kennedy’ego odchyliło się do tyłu z powodu automatycznej reakcji organizmu. Tej samej, która każe bezgłowej kurze biegać po podwórku. Inni uważają, że większość energii kinetycznej uderzenia skoncentrowała się na mózgu, który, wytryskując z czaszki, odrzucił ją do tyłu.
Żona prezydenta, Jackie, próbowała wypełznąć z wozu po bagażniku. Ochroniarz wskoczył na tylny zderzak. Samochód przyspieszył. Jackie wróciła na siedzenie i, w szoku, wzięła do ręki fragment czaszki męża. Oddała go dopiero lekarzom w szpitalu. Żona gubernatora Connely’ego zeznawała, że Jackie, siedząc na siedzeniu, krzyczała „mam jego mózg w rękach!”.
Amerykanie oglądali i oglądają ten film w kółko i bez końca, podobnie, jak zwolennicy smoleńskich teorii spiskowych oglądają film o „strzałach” na miejscu katastrofy.
Do tej pory nie wiadomo, czy jadący z przodu gubernator Teksasu John Conally, który również został ranny podczas zamachu, został trafiony przez tę samą kulę, która uderzyła Kennedy’ego w plecy i wyszła przez gardło. Niektórzy sceptycy twierdzą, że w takim wypadku kula musiałaby – ot tak sobie -zmienić trajektorię w powietrzu. Ich wniosek: zamachowców było co najmniej dwóch, bo jeden zabójca nie mógł wystrzelić dwóch kul prawie jednocześnie.
Dwa dni później zginął Lee Harvey Oswald, osoba, którą aresztowano wkrótce po zabójstwie i oskarżono o nie. Sympatyk marksizmu, Amerykanin, który przez kilka lat żył w ZSRR, a konkretnie – w białoruskim Mińsku (gdzie, notabene, potwornie się nudził i narzekał na kompletny brak rozrywek w radzieckiej rzeczywistości). Jako osoba, która powróciła z ZSRR do USA, był pod stałą obserwacją CIA.
Oswald ustawił stanowisko strzeleckie w składnicy książek, gdzie pracował. Karabin znaleziono później w miejscu, z którego padły strzały. Po zamachu Oswald po prostu zwolnił się z pracy i najzwyczajniej w świecie poszedł do domu, po drodze mijając policjanta poszukującego zabójcy. Przełożony Oswalda potwierdził przed policjantem jego tożsamość, a ten pozwolił mu odejść.
Po jakimś czasie Oswald ponownie wyszedł z domu. Musiał mieć nerwy napięte, jak postronki: gdy na jednym ze skrzyżowań zagadnął go inny policjant, wypalił mu na oczach świadków kilka razy w klatkę piersiową i raz w głowę. Aresztowano go później w kinie, w którym się ukrył.
Ludzie, którzy nie wierzą w winę Oswalda twierdzą, że był on przez prawdziwych zamachowców wystawiony jako idealny kandydat na zabójcę: komunista, w dodatku przez lata żyjący w ZSRR. Ci, którzy nie wierzą w spiskową teorię twierdzą, że to prawda: Oswald był na tyle idealnym kandydatem na mordercę, ze faktycznie to zrobił.
Przypominają, że niewinni ludzie nie zabijają w biały dzień policjantów na skrzyżowaniach. I że jakiś czas wcześniej Oswald próbował dokonać zamachu na jednego z prawicowych teksaskich polityków. Być może nasi polscy zwolennicy teorii spiskowych poczują niezdrowe podniecenie, gdy dowiedzą się, że rzeczona próba zamachu miała miejsce pół roku wcześniej, dokładnie 10 kwietnia.
Wątpiący podkreślają jednak, że Oswald był beznadziejnym strzelcem, a strzały, które rozstrzelały 35-go prezydenta USA można uznać za mistrzowskie. Ponadto międzywojenne włoskie carcano, którego używał było bronią zawodną. A na dodatek Oswald był łaskaw niewłaściwie zamontować na nim celownik.
A jeśli tego mało, to zakładając, że strzały oddano z 6 piętra składnicy podręczników i że oddał je właśnie Oswald, zgodzić się musimy, że o wiele lepszym momentem do oddania strzału były wcześniejsze sekundy, gdy prezydent był o wiele lepiej widoczny. A tak w ogóle – mówią wątpiący – to Oswald nawet lubił Kennedy’ego.
W 2004 roku wydano bardzo, ale to bardzo kontrowersyjną grę „JFK Reloaded”. Grający wcielał się w Lee Harveya Oswalda i próbował z tej samej lokalizacji, co on zastrzelić prezydenta Kennedy’ego. Nie jest to proste, ale jak najbardziej możliwe. AHistoria zamieszcza film jako arcyciekawą ilustrację do całej sprawy, odcina się natomiast zdecydowanie od tego, co wygadują testerzy w prawym, górnym rogu. I raczej jej to nie śmieszy
Ci, którzy nie przepadają za teoriami spisku odpowiadają, że człowiek to nie robot, i że Oswald mógł po prostu mieć wątpliwości. Że być może nie potrafił strzelić człowiekowi w twarz. Że carcano może i jest zawodne, ale jednak generalnie strzela, i to raczej prosto, a nie po łuku.
Na temat zabójstwa Kennedy’ego powstało jednak co najmniej tyle spiskowych teorii, co na temat późniejszego zamachu na WTC. Wielu Amerykanów zgadza się, że wydarzenie takiego formatu, jak zabójstwo prezydenta nie może podlegać takiemu samemu splotowi okoliczności, jak zabójstwo – dajmy na to – piekarza. Psychologię teorii spiskowych ciekawie i szeroko wyłożył Daniel Pipes w „Teorii spisku”, o której to książce AHistoria napisze przy innej okazji.
A teraz wymieńmy te najciekawsze. Szkopuł bowiem w tym, że o ile wielu Amerykanów zgadza się, że spisek miał miejsce i koniec, to już mniejsza liczba Amerykanów jest skłonna się porozumieć, która też ze spiskowych teorii jest tą właściwą. Zresztą – co za różnica. Grunt żeby był spisek. Zajścia niecodzienne są bowiem zbyt niecodzienne, by można było je wyjaśnić za pomocą codziennych wyjaśnień.
Według niektórych Kennedy’ego zabił… jego kierowca. Według innych – agent ochrony, strzelając z limuzyny jadącej za prezydentem. A według jeszcze innych…
Tata Woody’ego Harrelsona
Tak. Teoria mówiąca, że prawdziwym mordercą Kennedy’ego jest ojciec Woody’ego Harrelsona – Charles (notabene – najprawdziwszy na świecie płatny zabójca). Miał on być jednym z tajemniczych „trzech włóczęgów”, których znaleziono w wagonie na przejeździe kolejowym niedługo po zamachu, i których zwolniono „zastanawiająco” szybko. Inna teoria mówi, że szanowny papa Woody’ego Harrelsona został aresztowany nie w wagonie, a na słynnym „grassy knoll” (trawiastym pagórku), miejscem, z którego w wersjach wielu teorii spisku, miał strzelać słynny „drugi snajper”.
Bywało, że Charles Harrelson, który w 2007 roku umarł na atak serca w więzieniu, gdzie odsiadywał karę dożywocia za zabójstwo, z zapałem potwierdzał plotki, że to on zabił Kennedy’ego. AHistorii wydaje się, że gdyby odsiadywała wyrok dożywocia za zabójstwo, prawdopodobnie również z chęcią przyznawałaby się nie tylko do zabójstwa Kennedy’ego, ale i – na przykład – do zatopienia Titanica i wrobienia w to góry lodowej, czy do domniemanego dręczenia niedźwiedzia przez państwa Gucwińskich. Częściej jednak ojciec Woody’ego Harrelsona stukał się w głowę i odpowiadał, że tego dnia nie był nawet w Dallas.
Ale Harrelson senior był tylko „hitmanem”. Wielkich tego świata mogą w teoriach spiskowych zabić tylko inni wielcy tego świata. Na przykład bankierzy.
Spisek bankierów
Istnieje teoria mówiąca, że Kennedy został zamordowany w wyniku spisku międzynarodowej siatki bankierów, którym nie podobało się, że prezydent chciał zlikwidować Rezerwę Federalną USA (słynny „Fed”) i przenieść jej kompetencje do Departamentu Skarbu USA („Fed”, między innymi, sprawuje nadzór nad bankami i w efekcie przeniesienia tego nadzoru do nowego organu mogłyby powychodzić miliardowe bankowe machloje).
Spisek CIA i/albo mafii
John Douglas, autor książki „Motywy zbrodni. Metody działania agenta specjalnego FBI”, sam długoletni pracownik FBI, wyśmiewa teorie instytucjonalnego spisku, pisząc, że każdy, kto pracował dla rządu czy wywiadu wie doskonale, że żaden spisek, szczególnie tak wielki i tak nagłośniony, nie ma najmniejszych szans na to, by być tak długo utajnionym.
Z tego prostego powodu, że w nawet najbardziej demonizowanych i diabolizowanych organizacjach nie pracują demony i szatany, tylko etatowi biurkowi biurokraci, którzy po robocie odbijają karty i wracają do domu pooglądać telewizję. A imię ich Legion. I ten legion gada, plotkuje, upija się, intryguje w pracy i – generalnie – robi to wszystko, co wszyscy inni urzędnicy na całym świecie.
Mimo to, spisek CIA to jedna z najbardziej popularnych teorii konspiracji.
CIA mogło bardzo nie lubić Kennedy’ego z kilku powodów. Pierwszy z brzegu – bo Kennedy nie lubił CIA, i mógł chcieć zrobić tam porządek, co mogłoby doprowadzić do wykrycia itd., itp.
Inny – bo mógł chcieć zacząć dogadywać się z ZSRR zamiast prowadzić zimną wojnę, a CIA wolała prowadzić zimną wojnę z ZSRR, zamiast się z nim dogadywać (co zresztą mogło nie podobać się także kręgom wojskowym, które mogły zaplanować własny spisek. Jak wszyscy to wszyscy).
Jeszcze inny – bo nie podobały mu się wspierane przez CIA pomysły siłowego obalenia Castro (co – notabene – mogło także nie podobać się wpływowym ludziom z kubańskiej diaspory w USA. Jak wszyscy…).
Kolejny – bo CIA miała ambicje wydostać się spod kurateli rządu USA i działać na własną rękę (przy okazji: głowa potencjalnego spisku, ówczesny szef CIA Allen Dulles, był osobą, która – jak głosi legenda – podczas szefowania konsulatowi USA w szwajcarskim Bernie miała odrzucić podanie Włodzimierza Lenina o wizę. Niechciany w Stanach Lenin powrócił do Rosji, a dalszy ciąg historii wszyscy znają).
A jeszcze inny – bo CIA i mafia miały wspólne układy, a brat JFK – Robert „Bobby” Kennedy, jako prokurator generalny – prowadził krucjatę antymafijną. Zwolennicy tej teorii twierdzą, że mordując prezydenta chciano dać wyraźny sygnał Bobby’emu. Sygnał ten był – jeśli był – tak niesamowicie wyraźny, że cały świat do tej pory głowi się kto i po co zabił Kennedy’ego.
Inne spiski
Do tego doliczyć można jeszcze spisek KGB (nie bardzo wiadomo, po co, bo trudno było w tamtych czasach o bardziej dialogowego prezydenta – chyba, że KGB nie zależało na dialogu), Izraela (bo JFK podobno „sprzyjał Arabom” i nie podobał mu się pomysł izraelskiej broni nuklearnej), czy wreszcie Lyndona B. Johnsona (wiceprezydenta, który po zamachu przejął władzę, a poza tym mógł reprezentować wszystkich wyżej wymienionych do kupy i w ich imieniu załatwić pryncypała).
Zamach na RFK
W 1968 roku zastrzelono brata JFK – Roberta Francisa Kennedy’ego, znanego jako „Bobby”. Bobby wygrał właśnie wstępne wybory w Kalifornii, od których zależała jego nominacja na demokratycznego kandydata na prezydenta USA. Huk wystrzału nagrał na taśmie jeden z reporterów.
Zabił go palestyński maronita i antysemita. Twierdził, że chodziło o poparcie Bobby’ego, którego udzielał polityce Izraela w Palestynie.
Wokół tej śmierci narosło również, oczywiście, wiele spiskowych teorii. Jedna z nich głosiła, że RFK był bliski wyjaśnienia zagadki zabójstwa JFK, dlatego musiał zginąć.
Wtedy też zaczęto coraz częściej mówić o „klątwie rodu Kennedych”.
Zamach na Lee Harveya Oswalda
Dwa dni po zamachu, jeszcze zanim JFK został pochowany na cmentarzu w Arlington, Oswald już nie żył. Został zabity przez niejakiego Jacka Ruby’ego. Ruby wypalił do niego z colta cobry, gdy Oswalda, pod osłoną policji, eskortowano z policyjnej furgonetki do aresztu. Jak zeznawał, „chciał oszczędzić wdowie po prezydencie stresu podczas procesu”. Później twierdził, że chciał zwyczajnie pomścić prezydenta. A jeszcze później – że szczerze mówiąc nie wie, czemu to zrobił: po prostu przed sobą miał mordercę swojego prezydenta, a w kieszeni broń.
Było to pierwsze zabójstwo, które pokazała na żywo amerykańska telewizja.
W śledztwie odkryto powiązania Ruby’ego ze światkiem przestępczym. W tym punkcie nasi rodzimi zwolennicy teorii spiskowych mogą poczuć niezdrowe podniecenie po raz wtóry: ojciec Ruby’ego nazywał się Rubinstein, urodził w Sokołowie Podlaskim i tak, był Żydem.
Urodzony i wychowany w Chicago Jack zmienił nazwisko na mniej żydowsko brzmiące – Ruby – i wyjechał do Dallas, gdzie otworzył nocny klub. Podobno już w Chicago obracał się w środowisku mafijnym, kontakty te utrzymywał także w Dallas. Starał się żyć dobrze również z policjantami, których z rozmachem gościł w swoim przybytku. Szukający drugiego dna twierdzą, że był agentem a)CIA, b)KGB, c)działał na zlecenie mafii. Inni uważają, że Ruby może i się kręcił wokół półświatka i policjantów, ale nie był przez nich traktowany specjalnie serio: ot, loser z aspiracjami do bycia mafiosem. Codziennie nosił przy sobie broń. Znany był jako „Sparky”. Zmarł w więzieniu pięć lat po tym, jak zastrzelił Oswalda. Na raka płuc.
Oczywiście, zwolennicy teorii spiskowych (a nawet zwykli wątpiący – bo przecież nie każde ukartowane morderstwo musi być paranoją) – uważają, że Ruby nie był żadnym przypadkowym facetem z pistoletem, tylko cynglem kogoś znacznie poważniejszego. Inni uważają, że kogoś znacznie, znacznie poważniejszego. A jeszcze inni, że kogoś znacznie, znacznie, znacznie poważniejszego. I chyba właśnie ilość tych „znacznie” przed słowem „poważniejszego” jest miarą natężenia paranoi.
Zamach na Ineiro Asanumę
Ineiro Asanuma, jeden z przywódców Socjalistycznej Partii Japonii, 12 października 1960 roku pojawił się w tokijskim studio telewizyjnym, by wziąć udział w debacie politycznej. I japońscy telewidzowie mogli zobaczyć, jak ginie od ciosów krótkiego samurajskiego miecza wakizashi.
Asanuma był piewcą socjalistycznych rozwiązań. I zdecydowanym krytykiem zależności Japonii od USA.
Nie podobało się to skrajnej, nacjonalistycznej japońskiej prawicy. Socjalizm – powiecie – jasne. To się nigdy narodowej prawicy nie podoba, no, chyba, że sama jest narodowo-socjalistyczna, ergo: nacjonalistyczna i konserwatywna w sferze obyczajowej, socjalistyczna, a raczej populistyczna w sferze gospodarczej.
Ale krytyka zależności od innego państwa? Jak to się mogło nie podobać nacjonalistom?
W Japonii mogło.
Japońska skrajna prawica była lojalna w stosunku do USA z prostego powodu: USA zwyciężyły w wojnie. I nie tylko oszczędziła życie cesarzowi Japonii, ale także pozostawiły go na tronie. A japońscy skrajni prawicowcy uważali się za wiernych poddanych cesarza.
Mikado był przyjacielem USA, więc jego wierni poddani też byli przyjaciółmi USA.
No i, oczywiście, nie można było zapominać, czyjeż to tam wielkie, komunistyczne cielska drzemią na zachodzie, za morzami: Japońskim i Południowochińskim.
Chiny i Rosja, a także Korea Północna, w percepcji japońskiej skrajnej prawicy były wrogami cesarza i jego kraju. Były też wrogami USA. I również z powodu istnienia wspólnych, komunistycznych wrogów warto było kolegować się z Amerykanami.
Dlatego japońska skrajna prawica nie lubiła Ineiro Asanumy, polityka skromnego, popularnego, zwyczajnie lubianego, niebogato żyjącego z rodziną w jednym z niewielkich tokijskich mieszkanek. Tym bardziej go nie lubiła, im bardziej stawał się popularny.
12 października 1960 roku, gdy Asanuma przemawiał z mównicy, podbiegł do niego młody chłopak, fanatyczny nacjonalista. Nazywał się Otoya Yamaguchi, miał 17 lat i krótki miecz w ręku. Wbił go w brzuch Asanumy.
A gdy go wyciągnął, jeden z fotoreporterów, Yashushi Nagao, zrobił zdjęcie. To zdjęcie zdobyło nagrodę Word Press Photo za 1960 rok i nagrodę Pulitzera za rok 1961.
Otoya Yamaguchi został zamknięty w areszcie dla nieletnich, gdzie trzy tygodnie później zakończył także swoje życie.
Pewnego dnia napisał pastą do zębów na ścianie „siedem żyć dla mojej ojczyzny! Dziesięć tysięcy lat dla Jego Cesarskiej Mości!”, splótł linę z prześcieradła i powiesił się na niej.
Zamach na króla Aleksandra I
Zamach na króla Jugosławii Aleksandra, który miał miejsce 9 października 1934 roku, to pierwsze sfilmowane zabójstwo głowy państwa w historii. A raczej okoliczności zabójstwa – sam moment śmierci króla nie został uchwycony na taśmie.
Król Aleksander był wielkim zwolennikiem utrzymania jedności Jugosławii i sojuszu z Francją w ramach Małej Ententy.
Jego zabójca, Wlado Czernozemski, miał w głębokim poważaniu jedność Jugosławii: interesowało go oderwanie od tego kraju Macedonii i związania z Bułgarią. Miał już na koncie kilka morderstw politycznych i kilka wcale ambitnych projektów, takich jak – na przykład – wysadzenie w powietrze siedziby Ligi Narodów, poprzedniczki ONZ.
Czernozemski wystrzelił kilka razy do króla, gdy ten, po przybiciu do francuskiego portu w Marsylii, wieziony był w odkrytym samochodzie ulicami miasta. Zginął król i szofer.
Na Czernozemskiego rzucili się policjanci. Jeden z nich ciął go szablą i powalił na ziemię. Inny policjant zaczął strzelać. I w ten sposób powiększył bilans ofiar, położył bowiem trupem własnego ministra spraw zagranicznych – Louisa Barthou.
Leżącego na ziemi Czernozemskiego dopadł tłum marsylian. Zanim policji udało się go wywlec z miejsca zdarzenia – zamachowiec już nie żył.
Źródło: ahistoria.pl